Dorwę Cię szmaciarzu! Myślałeś, że można bezkarnie opluwać mnie jadem i to tak spłynie po mnie jak po kaczce albo jakim kaczorze (hi, ha, ha)? Nie spłynie. Zrobię ci z d. jesień średniowiecza – czytamy w anonimowym liście do Redakcji.
W przenośni. Rozjadę cię teraz ja swoim ostrym piórem. Wyjdź ze swojej lisiej nory, mniej trochę honoru ujawnić się z otwartą przyłbicą. Wiem kim jesteś, idziemy po ciebie. Wiesz dlaczego przegrałeś? Bo jarały cię lajki, komentarze i zasięgi w internecie. Ja miałem to w głębokim poważaniu, bo internet, zwłaszcza w gminie nie wygrywa wyborów. A już witałeś się z gąską, szczurze. A tutaj przyszły wyniki ze Stradun i dupa blada, rozwiały się sny o zemście i potędze. Już widziałeś się na tronie, już porozdawałeś z przydupasami stołki i porozdawałeś kontrakty. Wara od gminy! Cwaniaczku, rób te swoje szemrane biznesy, naciągaj frajerów na lajki i komentarze tym idiotycznie napuszonym stylem. Wiesz, że się odegram i nie popuszczę płazem. Popuszczasz już w gacie? Dorwę Cię gnoju i ujawnię wszelkie twoje powiązania. Umoczysz swoich popleczników, niech lepiej przemyślą w tej sytuacji, kiedy to ja jestem górą, co im się bardziej opłaca. Czy trwać przy przegranym ścierwie, czy iść tam, gdzie są konfitury. Ale nic nie zostanie tak sobie wybaczone. Za dużo potu, krwi i łez poszło w tej kampanii. Zakończę w twoim stylu, takim napuszonym kawałkiem, takim jakim byłeś do tej pory, ale zrobiłem z ciebie miazgę. Pisarz i poeta, tylko głowa nie ta. Ciąg dalszy nastąpi. Wyczyszczę te szambo.
Który skrzywdziłeś człowieka prostego
Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,
Gromadę błaznów koło siebie mając
Na pomieszanie dobrego i złego,
Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.
Możesz go zabić – narodzi się nowy.
Spisane będą czyny i rozmowy.
Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy
I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.
(Czesław Miłosz, Waszyngton, 1950 z tomu: Światło dzienne, 1953)